Początek

       Wiecie jak zaczyna się każda niezwykła opowieść.  W każdej z nich jest główny bohater oraz jego przeciętna, pełna emocji bądź niezwykła  historia. Niejedna z takich przygód sprawia, że sami chcielibyśmy przeżyć w życiu to, co przeżywają bohaterowie książek, które czytamy. Przygoda, którą mam wam do opowiedzenia będzie właśnie jedną z nich a rozpoczyna się wraz z nadejściem wiosny na pokładzie pewnego promu.
 - This is me, can’t ignore it… Reaching out, breaking free - dziewczyna nuciła pod nosem słowa piosenki Skye Sweetnam , gdy nagle utwór urwał się w pół słowa. Siedząc na  jednej z balustrad promu, dyndała nogami w powietrzu, opierając brodę na skrzyżowanych przedramionach. Nagła cisza w słuchawkach oderwała ją z zamyślenia.  Przytrzymała prawie białe włosy, rozwiewane przez morską bryzę i sięgnęła do kieszeni polarowej bluzy.
- No błagam- powiedziała do siebie ze skwaszoną miną, gdy dostrzegła najgorszego wroga podróżnika- rozładowaną baterię. Z zrezygnowanym westchnięciem ściągnęła słuchawki z uszu i zgrabnie zeskoczyła na poobdzierany, stalowy pokład. Minęło półtorej godziny odkąd prom odbił od kontynentu. Włożyła dłonie do kieszeni i przykurczyła ramiona czując chłodniejszy podmuch. Powoli mijała rzędy osobowych aut przedostając się do  szarego transportera dla koni. Gdy tylko nastąpiła na stopień przy drzwiczkach z otwartego, górnego skrzydła drzwi wyłonił się duży, czarny, koński łeb intensywnie żujący siano. Kary, wysoki wierzchowiec wyciągnął szyję  w stronę dziewczyny obwąchując ją rozszerzonymi chrapami.
-  Co mój śliczny? Ty się nie nudzisz prawda?- przeczesała dłonią grzywkę  konia i pogładziła aksamitny pysk aż do samych, miękkich warg. Karosz w odpowiedzi na pieszczoty chwytnymi wargami złapał  za suwak i zaczął bawić się odpinając i zapinając polar wywołując u dziewczyny salwę śmiechu.  Rumak ciesząc się z reakcji swojej pani pokiwał kilka razy głową wydając z siebie dźwięk przypominający gruchanie, co można było tłumaczyć jako końską wersję chichotu.
-   Nightfeather, jesteś niezastąpiony- dziewczyna z uśmiechem pokręciła głową a jej wspólną zabawę z koniem przerwał donośny sygnał promu. Nareszcie zbliżali się do celu. Przed nimi coraz wyraźniej rozciągał się krajobraz ich nowego domu, Jorvik.
Stolica wyspy wydawała się na pierwszy rzut oka przyjazna. Położona była na wzgórzu, wiec dla patrzących z portu, cały swój majestat pokazywała na terenie łagodnego ale wysokiego zbocza. Przepełniona była zielenią. Zapewne w bardziej słoneczne dni musiała wyglądać jeszcze piękniej.
-Sylvie! Hej! Sylvie- Dziewczyna słysząc swoje imię odwróciła się ku wołającej kobiecie. Ubrana w jasnożółtą kurtkę przeciwdeszczową, blondynka w średnim wieku machała do niej z Pikapa. Miała na imię Jenna i była główną trenerką w Stajni Moorland, gdzie niedługo również Sylvie miała pracować jako pomocnik instruktora. Sylvie poprawiając zapięcie polarowej bluzy żwawym krokiem znalazła się przy pojeździe, który czekał w kolejce by zjechać  na teren portu.
- Już się bałam, że się zgubiłaś. Nie było Cię przy transporterze.- Jenna uśmiechnęła się przyjaźnie patrząc jak dziewczyna zapinała pas i zaczęła pocierać ręce.
- Musiałam trochę rozprostować nogi- odpowiedziała Sylvie opuszczając przesłonkę przeciwsłoneczną i w lusterku starając się dojrzeć transporter.

-Nie martw się o niego. Wyglądał całkiem dobrze kiedy zabezpieczałam przyczepę. – westchnęła wrzucając bieg i powoli tocząc auto do przodu.- Przed nami jeszcze kilka godzin drogi, w tym jedna przeprawa promem. Na miejscu powinnyśmy być  przez północą. –spojrzała na dziewczynę pocieszająco.

-Brzmi jak dobra zabawa- ta ironia rozbawiła Jennę. Po chwili czekania auto w końcu wtoczyło się na równy, portowy asfalt. Jenna włączyła radio, z którego głośników po chwili rozbrzmiał utwór Rascalla Flats’a Life is a highway. Sylvie wsłuchana w tę piosenkę, patrząc przez okno na uliczny ruch, znużona wielogodzinną podróżą i dobijająca odprawą celną, w końcu usnęła.

            Jasne światełko wyłoniło się z mroku przybierając kształt kulki. Nagle mrok zaczął ustępować przed nim, gromadząc się w mroczną masę, tuż naprzeciw niego.

 ,,Przeznaczenie zawsze nas szuka.”

     Sylvie widziała między kolejnymi, nagłymi błyskami, biegnące w mgle konie, dziwne, świecące kamienie z napisami w języku, którego nie rozumiała, tajemniczy grobowiec i cztery znaki : księżyca, słońca, gwiazdy i pioruna. Nagle znalazła się w ciemnej wodzie, w której głębi czaiło się mroczne stworzenie. Sylvie
 ,, każdy z nas ma rolę do odegrania” 

,,szukaj mnie"

    Słyszała łagodny kobiecy szept a w odmętach ciemnej wody zauważyła parę obrzydliwych, czerwono-żółtych oczu. Nagle cień wyciągnął się ku niej przybierając kształt szponów i wtedy…. Obudziła się targnięta nagłym dreszczem.

-Wszystko gra?- Jenna na chwilę zatrzymała samochód. Na zewnątrz panował już półmrok a ostatnie promienie słońca, właśnie szarą łuną chowały się za horyzontem. Tuż nad nimi,  ku zachodowi ciągnęły burzowe chmury, które wydawały z siebie ostatnie, nagłe błyski. Szyba była mokra, co oznaczało, że musiało padać a ona przespała cały dzień. Sylvie czuła się odrętwiała i wyobcowana. Sen wytrącił ją z równowagi, był w końcu tak rzeczywisty. Powoli usiadła prosto i pokręciła szyją uspokajając oddech. Kręgi zgrzytnęły nieprzyjemnie.

-Zaczęłaś coś mówić do siebie. Bałam się, że coś Ci jest.- Jenna położyła dłoń na ramieniu dziewczyny.

- Nie to nic. Zły sen, to chyba ze zmęczenia.- Sylvie chciała urwać temat. Roztrząsanie strachu wywołanego snem nie miało według niej najmniejszego sensu. W końcu i tak był to tylko sen.

-Okej.- Jenna wyczuła, że dziewczyna nie chciała o tym rozmawiać.

- Moorland już niedaleko. Będziemy tam za 10 minut. Chyba lepiej, że spałaś. Ominęła Cię naprawdę niezła burza.- Sylvie odpowiedziała na to stwierdzenie uśmiechem i odetchnęła głębiej związując włosy w kitkę i chowając je pod kapturem.  Jedyne czego nienawidziła mocniej, niż bolących pleców, które teraz właśnie dokuczały jej solidnie, było przemoknięcie włosów przez zimny deszcz.

    Tak jak mówiła Jenna, podróż nie trwała długo. Sylvie w świetle reflektorów zauważyła otwierającą się bramę i rozdzielający się na pół napis Moorland Stables. Dwoje ludzi, w kurtkach przeciwdeszczowych otworzyło wrota i pozwoliło im wjechać do środka. Trzy kolejne osoby, czekały na nich przy podjeździe do stajni.

-Baliśmy się, że nie dojedziecie. Ta burza była dość przerażająca- wysoki, nieco rubaszny mężczyzna w średnim wieku zdjął z rudej czupryny sufrażkę w geście powitania podchodząc do Jenny, która właśnie zatrzasnęła za sobą drzwi Pikapa.

- Nie było, aż tak źle Thomasie. Dobrze, że utwardziliśmy drogę dojazdową do miasta, bo inaczej rzeczywiście dotarłybyśmy dopiero jutro.- Sylvie wysiadła z auta przechodząc na jego przód.

-Ah. To właśnie nasza nowa pomoc tak?-  Thomas przyjrzał się uważnie Sylvie podchodząc ku niej i ściskając żywo dłoń. – Witamy w Moorland.

- Josh, Justin, zajmijcie się przyczepą i koniem.- wskazał na chłopaków, którzy stali kawałek dalej. Obydwoje żwawo wzięli się do roboty. Josh przechodząc Pana Moorlanda i Sylvie  nagiął rąb kowbojskiego kapelusza w geście powitania a Justin uśmiechnął się nieco głupawo, zupełnie jakby chciał tym uśmiechem zrobić wrażenie rasowego playboya.

-Nie ale ja, sama mogę…- Sylvie zaczęła protestować,pokazując dłonią na przyczepę. Thomas jednak szybko ją uciszył.

-To żaden problem. Jesteś zmęczona, po bardzo długiej podróży. Nagle mężczyzna odwrócił się wskazując dłonią młodą kobietę, która stała nieco z tyłu.
- O, Michelle!. Pokaż… - mężczyzna spojrzał się znacząco na nowo przybyłą pomoc.
-Hmm...Sylvie?- odpowiedziała dziewczyna, po chwili konsternacji, zawieszając wzrok na nadchodzącej dziewczynie.
-Sylvie.- uśmiechnął się.-  Michelle, pokaż Sylvie jej pokój. – smukła dziewczyna podeszła do Sylvie pokazując w uśmiechu równy rząd, białych zębów. Miała obcięte na pazia kasztanowe włosy i duże piwne oczy a na jasnej cerze całe stado piegów, które uroczo gromadziły się na policzkach i nosie.

-Cześć. Miło Cię widzieć- obie uścisnęły sobie dłonie.- Chodź za mną, chłopcy za chwilę powinni przynieść Twój bagaż na górę. – Sylvie zaskoczona takim ciepłym przyjęciem, nie odezwała się, tylko uśmiechnęła i ruszyła w ślad za dziewczyną.

-Co sądzisz?- spytał Josh opuszczając klapę transportera i przyglądając się karemu wierzchowcowi, który odginał szyję, żeby móc z zaciekawieniem spojrzeć za siebie.

-Nawet ładna- podsumował Justin obserwując odchodzące dziewczyny. Josh widząc na co gapił się jego przyjaciel zaśmiał się pod nosem. 
-Ja się o konia pytam- zganił przyjaciela, powoli wchodząc w boczny panel transportera. Justin z dość zdziwionym wyrazem twarzy westchnął z beznadzieją.

-Weź idź. Ty  jakbyś mógł to byś się z klaczą umówił- machnął ręką, patrząc na młodego kowboja, którym najwyraźniej koń się zainteresował. Nightfeather zaczął popychać pyskiem ramię Josha wyraźnie drocząc się z chłopakiem.

                W tym samym czasie Michelle poprowadziła Sylvie, do budynku, wznoszącego się tuż za stajnią. Wnętrze pomieszczeń dla trenerów i opiekunów było naprawdę przytulne. Sylvie nie widziała więcej niż sam korytarz i ciągnące się przed nią drewniane schody ale od razu pomyślała, że to dobre, przyjazne miejsce.

- Nasze kwatery mieszczą się blisko stajni, żebyśmy w razie problemów mogli jako pierwsi dotrzeć do koni. Cóż jest tu też kilka osób, które mieszkają osobno.

-Na przykład? Sylvie z zaciekawieniem spojrzała na swoją przewodniczkę. Mich kucając przy dużej komodzie na piętrze wyjęła z niej świeży komplet pościeli i podała go Sylvie.

-Hmm pomyślmy….Justin oraz Pan Moorland mieszkają w budynku naprzeciwko.  Na placu przed nim dajemy uczniom lekcje o opiece nad końmi i oglądamy każdego wierzchowca, który przyjeżdża do Stajni. Jenna ma swoje prywatne pomieszczenia, tuż koło placu z cavaletti. Ma też oko na mieszkające u nas zawodniczki, bo ich kwatery są zaraz obok niej. No i jest jeszcze Josh, który ma własny tabor, tuż obok wybiegu dla koni. Oczywiście w pobliżu stajni też mieszka kilak osób, no ale o tym opowiem Ci już jutro.- zaśmiała się cicho i odchrząknęła jakby chciała pohamować dalszą salwę.
- Michelle a czym się tutaj zajmujesz?- na to pytanie Michelle uśmiechnęła się pogodnie.
- Mów mi Mich. Uczę technik ujeżdżenia i pomagam dbać o to, żeby wam głód nie dokuczał- zaśmiała się uroczo. 
- O proszę, to Twój pokój.- Michelle otworzyła delikatnym pchnięciem drzwi do pomieszczenia.

 Sylvie weszła do środka rozglądając się po dookoła. Pokój był naprawdę przytulny chociaż niewielki. Duża szafa, mniejsza komoda z Dzbankiem i ceramiczną miską do porannej toalety i całkiem niezłej wielkości łóżko, kilka obrazków i tuż oprzy oknie świeży bukiet kwiatów polnych.

-Podoba się?- Spytała z zaciekawieniem Michelle.

-Żartujesz? Ten pokój jest większy od całego mojego poprzedniego mieszkania.- Mich zaśmiała się donośnie. Jej śmiech brzmiał jak piszczenie małego futerkowego zwierzątka, co wprawiło Sylvie w osłupienie. Dziewczyna zlana rumieńcem wstydu zatkała dłonią usta a po chwili Sylv nie utrzymując powagi parsknęła śmiechem.

- Wybacz to było urocze – odchrząknęła odkładając pościel na łóżko. Na schodach dało się usłyszeć lekkie zamieszanie a już po chwili w drzwiach pojawił się Pan Moorland oraz Justin wnosząc dużą walizę, mniejszą torbę i duży, podróżny plecach do pokoju. Justin westchnął przeciągle i wyprostował plecy z bolesnym stęknięciem.
- A ja myślałem, że paleta cegieł jest ciężka.- zaśmiał się puszczając do dziewczyny oczko. Sylvie poczuła się nieco dziwnie. Odbierała bowiem tego typu zagrywki jako dość nieudolną formę zalotów. Thomas pokręcił głową  z dezaprobatą chrząkając na syna.

- Rozgość się. Na omówienie formalności będzie czas jutro. O swojego konia się nie martw. Josh właśnie się nim zajmuje.- Thomas chcąc zapobiedz kolejnym popisom Justina krótko zakończył temat.Sylvie nie mogąc znaleźć innych słów westchnęła i z uśmiechem odpowiedziała- Dziękuję za wszystko.
- Odpocznij. Gdybyś czegoś potrzebowała, to Michelle mieszka w pokoju po drugiej stronie schodów. Ach no i jeszcze coś... – dodał  wracając się do pomieszczenia, gdy nagle zaświtała mu w głowie myśl.- Łazienka jest po drugiej stronie korytarza. Drzwi na wprost. -Gdy już została w pomieszczeniu sama odetchnęła z ulgą. Usiadła na brzegu łóżka i jeszcze przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu. Zdjęła buty z odrętwiałych nóg z westchnięciem ulgi myśląc jakim wybawieniem dla stóp było pozbycie się obuwia. Mimo długiego snu w aucie była zmęczona. Postanowiła, że rozpakuje się jutro a dzisiaj da sobie szansę na sen w pozornie wygodnym łóżku. Miała nadzieję, że jutrzejszy dzień okaże się równie obiecujący jak jej powitanie w Moorland.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz