Dobre złego początki

 Mieliście kiedyś przeczucie, że coś pójdzie nie tak gdy tylko wstaliście z łóżka? Cóż, właśnie z takim przeczuciem pewnego majowego poranka obudziła się w swoim pokoju Sylvie. Potencjalnie dzień zapowiadał się wspaniale. Po raz pierwszy odkąd przybyła do Jorvik nie zaplątała się w wiecznie zawijające się prześcieradło. Nie została raptownie obudzona przez namolnego koguta, który na miejsce porannego piania wybierał sobie drewniany gzyms tuż nad jej oknem. Dla Sylvie początek każdego jego koncertu kończyło się brutalnym i nagłym kontaktem z podłogą. Ptaszek bowiem mógł z godnością pełnić rolę piosenkarza w zespole death metal. Czasami nagle obudzona, zastanawiała się w jaki sposób w jego drobnych płucach znalazło się na tyle powietrza, by tak przeraźliwie przeciągać każdy akt piania.

Jednakże tego ranka było inaczej. Dziwnym trafem kogut albo odpuścił albo znalazł sobie inne miejsce do porannej serenady. Mniej prawdopodobną ale możliwą była wersja , że Jenna spełniła swoją groźbę i w końcu dopadła ,,upierdliwe bydle” jak zwykła pieszczotliwie nazywać koguta. Nawet prawie białe włosy Sylvie nie poplątały się zbytnio i nie zmieniły w jeden wielki poranny kołtun a pod szaro-niebieskimi oczyma nie pojawił się najmniejszy cień. Pobudka należała więc do jednej z najprzyjemniejszych jakie miała od momentu gdy zamieszkała w stadninie Moorland.

         Dziewczyna przeciągając się z cichym, zadowolonym stęknięciem podeszła do okna. Pogoda na zewnątrz była wręcz idealna. Wraz z otworzeniem okna do pokoju wpadło przyjemne rześkie powietrze, przesycone zapachem świeżych, polnych kwiatów i odrobiną nadmorskiej bryzy. Jej zachwyt przerwany został gdy po plecach przebiegł ją  nieprzyjemny dreszcz. W głowie Sylvie przez chwilę pojawiło się dręczące przeczucie, że coś nie do końca jest w porządku w tym idealnym poranku. Instynktownie odwróciła się jakby chciała sprawdzić, czy kogoś innego, poza nią nie ma w pokoju. Z zamyślenia wyrwał ją znajomy, krótki, donośny gwizd. Na dole, tuż przy spacerniaku dla koni, machał do niej Josh. Sylvie odpowiedziała mu uśmiechem na powitanie unosząc ponad głowę dłoń.

                Ledwie kilka minut później już ubrana niosąc pod pachą buty jeździeckie oraz toczek napotkała na schodach Michelle. Dziewczynę poznała już pierwszego dnia podczas krzątaniny w boksie. Brunetka spojrzała na nią tak jakby zobaczyła ducha.
- Sylv a… Ty jeszcze tu jesteś?- jej głos nie krył zdziwienia,  rzecz jasna, twarz również.
- O ile nie porwały mnie gnomy spod łóżka to chyba tak- odpowiedziała z uśmiechem na co Michelle zareagowała parsknięciem ledwie panując swój osobliwy śmiech.
- Noo ale wiesz, że dzisiaj jest wtorek prawda?- Sylvie nie do końca rozumiejąc słowa przyjaciółki, która patrzyła na nią swoimi wielkimi, piwnymi oczyma uniosła w odpowiedzi brew.

- Ostatni dzień zapisów? Przełaj po Głuchych Lasach? Od godziny powinnaś być w drodze?
Michelle gestykulując dłońmi delikatne kółka nadal patrzyła na Sylvie i z poszerzającym  się uśmiechem obserwowała jak  w jednym momencie dziewczynie zrzedła mina.
-Muszę lecieć- rzuciła  Sylvie dosłownie w trzech susach pokonując całą długość schodów  o mało nie zaliczając zderzenia z futryną drzwi gdy  w popłochu ubierała na siebie oficerki. Nie była pewna ale chyba usłyszała z ust przyjaciółki rozbawione ,,Do zobaczenia.”.

        Kilka dziewcząt, które zdążyły już wstać i szykowały na stanowiskach konie patrzyło jak z gracją godną zawodowych płotkarzy Sylvie przeskoczyła przez balustradę werandy i wpadła do biura Jenny by porwać zapakowaną w kopertę listę zawodników ze stajni Moorland. Przy okazji sprawa zaginięcia koguta bardzo szybko się wyjaśniła. Gdy tylko drzwi biura otworzyły się a białowłosa dziewczyna wpadła do środka,ptak gdacząc  przeraźliwie, dosłownie jak z procy wyleciał z pomieszczenia próbując przez chwilę wzbić się w powietrze. Z zbulwersowanym gdakaniem kogut biegł co sił w łapkach w stronę stadka kur pasącego się nieopodal bramy. 

Scena była nader komiczna, gdyż cały nalot trwał krócej niż 15 sekund a zaraz po nim widowni dane było zobaczyć jak  z lisią zręcznością  należy brać ostry wiraż w kierunku wybiegu dla koni.

-Josh! Josh! Nightfeather! Ja... do Valedale...- zdyszana , z rozwianymi włosami , nerwowo zapinając toczek podbiegła do chłopaka, który jak się okazało stał już z gotowym i osiodłanym karym anglikiem. Sylvie odetchnęła głęboko przez chwilę opierając dłonie na kolanach. Josh poprawił kapelusz i na widok widok nagłej ulgi u dziewczyny zareagował cichym śmiechem.

-Szczerze to byłem ciekawy, kiedy się zorientujesz- delikatnie pociągnął za wodze a koń posłusznie poddał się gestowi i ustawił tak by jego właścicielka mogła wspiąć się na jego  grzbiet. Sylvie pogłaskała jego szyję gdy końc zwracając się łbem ku niej domagał się pieszczot. 

- Pamiętaj, że po drodze...- zaczął Josh podpierając kolano i łydkę dziewczyny gdy ta dosiadała konia.

-Tak wiem- przerwała mu  z uśmiechem usadawiając się w siodle.- Mam zabrać listę z Miasta  a potem gdy dojadę do Starego Młyna jechać cały czas głównym traktem- intonując aktorsko spojrzała na niego, gdy dla pewności sprawdzał dopięcie popręgu.

- O proszę czyli jednak słuchasz młodszych? –Sylvie na kąśliwą uwagę o wieku pokazała mu język. W końcu Josha i ją dzielił wiekiem jedynie rok. 

-No to miłej podróży- uniósł rant kowbojskiego kapelusza patrząc jak jego przyjaciółka kieruje się ku bramie.

- Hej tornado!- zawołał a gdy blondynka się odwróciła rzucił w jej kierunku mały, kwadratowy, owinięty w kraciastą chustkę, pojemnik ze śniadaniem. Na całe szczęście Sylvie udało się zgrabnie przechwycić pakunek. 

- Jakbyś był starszy, dałabym Ci za to buziaka!- zawołała do chłopaka. Ten z rozbawieniem przykładając przymkniętą w łuk dłoń do policzka odkrzyknął.- Jakbyś była młodsza, może bym się ucieszył!

                Sylvie drogę do Miasteczka Srebrnej Polany znała  już praktycznie na pamięć. Aby dostać się do niego można było wybrać dwie ścieżki. Tym razem postanowiła wypróbować tę, prowadzącą koło domu kowala. Chciała po drodze przywitać się z Conradem i zapytać o nowe podkowy dla swojego ogiera. Niestety zamiast kowala na miejscu znalazła przybitą do drzwi kartkę, że wróci gdy zbierze żelazo z Grobowca Jarla. 
-No cóż, to nie ucieknie- skwitowała do siebie i ruszyła dalej. Kiedy już udało jej się dostać na prosty trakt prowadzący do Miasteczka Srebrnej Polany a Nighfeather wyraźnie dawał jej znaki zniecierpliwionym rżeniem, Sylvie mocniej dopięła łydkami boki konia a ten z rozkoszą wpadł w galop.

               Stukot końskich kopyt płoszył ukryte w  wysokich krzewach i trawach ptaki, które ze świergotem zrywały się do lotu po bladoniebieskim niebie. Promienie Słońca cudownie oświetlały okazały zamek, który zbliżał się ku nim coraz bardziej. Iglice wysokich wież iskrzyły się, jakby były zrobione ze srebra. Poranna mgła prawie już znikała z łąk, jedynie wyraźniej osiadając gęstą pajęczynką w miejscach ocienionych przez strome zbocze i granitowego kolosa. Nighfeather  rżąc z zadowolenia przyspieszył swój krok, prawie cwałem pokonując dystans do majaczącego na horyzoncie miasta.

                Do  Srebrnej Polany udało się im dotrzeć ledwie godzinę później. Okazało się, że formalność w postaci odebrania świstka papieru, przerodziła się w mozolny maraton upewniający. Czekanie było dla niej dobijające, szczególnie gdy po setnym sprawdzeniu listy zawodniczek okazało się, że w jednym z nazwisk figuruje literówka. Dokładny, aż do przesady, Burmistrz wręcz bombardował spojrzeniem swoją biedną asystentkę, której zwinne palce z imponującą szybkością kopiowały imiona i nazwiska zawodniczej Centrum Jeździeckiego i Stajni Marleya na nowy arkusz zgłoszeniowy. 

- A zawodniczki z Fortu Pinta? Gdzie ich lista?!- Burmistrz zaczął w panice przeglądać teczkę zgłoszeniową i zaraz rzucił się do telefonu nerwowo próbując przypomnieć sobie numer do administracji Fortu Pinta.

-Panie burmistrzu, przecież wczoraj James potwierdził, że listę z Jodłowego Gaju i Fortu Pinta przywiezie inny goniec – sekretarka mrucząc pod nosem odszukała w papierach nazwisko.- O, Luciana Grayhill.

-Hmmm faktycznie, faktycznie- stwierdził burmistrz gładząc podbródek z marsową miną.  Mimo, że sytuacja została wyjaśniona, to cały galimatias trwał na tyle długo, że z miasta udało jej się wyruszyć dopiero z wybiciem pierwszej. W tym czasie gnana przez burmistrza ustanowiła nowy rekord w oporządzaniu konia i  cudem zapełniła żołądek kubkiem gorącej herbaty, którą otrzymała od ratuszowej sekretarki. Zanim zdążyła chociażby pomyśleć o śniadaniu burmistrz zaczął ją ponaglać by ruszała dalej i broń Boże już nigdzie się nie zatrzymywała.

-Kiepsko Nightfeather w takim tempie, będzie dobrze jak dotrzemy tam przed zmrokiem- powiedziała do karosza gdy już udało im się wyjechać poza miasto. Koń odpowiedział jej parsknięciem i podrzuceniem łba, zupełnie jakby zgodził się z tym stwierdzeniem. Zegarek nieubłaganie wskazywał upływ czasu i nie było sensu patrzeć się na niego dłużej.

- O ile wcześniej nie padnę z głodu – zaśmiała się do siebie gdy do jej uszu dobiegło donośne burczenie z żołądka. 
–No to się pośpieszmy- lekko stuknęła obcasem bok wierzchowca. Miarowym galopem podróż w stronę młyna odbyła się dość sprawnie. Gdy w końcu udało jej się dojechać do granicy z lasem Słońce powoli zaczynało chylić się ku zachodowi. Wieczór był już bliżej niż dalej. Nie miało to jednak większego znaczenia w obliczu wrażenia jakie wywarła na dziewczynie pradawna puszcza. Stare dęby dominowały nad krajobrazem rozłożystymi koronami przesłaniając większą część nieba. Przebijające się między nimi słońce rozlewało się niczym złote wstęgi na połacie mchu i zielonej, gęstej niczym dywan trawy. Sylvie oniemiała z wrażenia i czuła, że również jej rumak był pod urokiem tego terenu.

                Podziw jednak bardzo szybko znikł. Nagle nie wiadomo skąd i jak na drodze kilkanaście metrów przed nią pojawił się dziwny odziany w czerwień zakapturzony jeździec. Widiała go już wcześniej w Moorland. Pamiętała do czego był zdolny i wiedziała jedno, że z pewnością nie był sam. Opanował ją lęk. Zaczęła powoli wycofywać Nighfeathera gdy z lewej strony ledwie kilka centymetrów od niej w ziemię uderzyła dziwna czarna kula rozbijając się  z ogłuszającym hukiem niczym pocisk . Nightfeather natychmiast stanął dęba. Sylvie utrzymała się w siodle tylko dzięki dociśnięciu nóg do konia niczym imadło. Spłoszony karosz z przerażeniem zaczął gnać w głąb lasu, dopiero po długim momencie dając się opanować dziewczynie. Szczęśliwie okazało się, że dziwne widma nie pognały za nimi. Tak przynajmniej wydawało się dziewczynie.

- Wykończymy ją?- zadał pytanie mroczny jeździec w szaroczarnym kapturze.
-Nie- odpowiedział mu kobiecy, zimny głos jeźdźca  w czerwieni.- Sama się nią zabawię. W końcu to tylko kolejna głupia gęś, która skończy jak każdy kto węszy w naszych sprawach. Ty za to idź i zgłoś Panu S, że problem się ….rozwiązał- w głosie kobiety wyraźnie było słychać zadowolenie z faktu, że będzie miała okazję zapolować.

Wieczór szybko zamieniał się w półmrok. Jak się okazało, w gęstym lesie, powrót  na główny trakt był o cięższy ,niż Sylvie się wydawało. Umiała poruszać się w nieznanym terenie jednak , w tym konkretnym lesie było coś dziwnego, zupełnie jakby to on sam  nie chciał jej wypuścić z swoich, coraz mroczniejszych, objęć.

- Dobrze, że mam Ciebie Nightfeather, inaczej chyba bym umarła ze strachu – poklepała konia po szyi, na co ten odpowiedział jej żywym parsknięciem.  Błąkali się jednak nadal do momentu aż szaruga zmieniła się w ciemność.

-Spokojnie malutki, jakoś się stąd wydostaniemy –  pocieszała swojego przyjaciela dodając również sobie otuchy. Nagle anglik zaczął strzyc uszami i przystanął niespokojnie gdy w powietrzu uniósł się przeciągły gwizd. Zaraz po nim pośród niedalekich gęstwin krzewów dobiegł ich tętent łap i skowyt.

- O nie. Dalej, galopem!- Sylvie brakowało do kompletu atrakcji tylko wilków. Nighfeather gnał przed siebie na złamanie karku, podczas gdy Sylvie dociskała się do jego grzbietu i bujnej grzywy. Niestety jednak ich prześladowcami nie byłe zwykłe wilki. Karosz praktycznie stanął w miejscu gdy włochate, ogromne psisko obleczone czerwoną aura wyłoniło się tuż przed nim. Dzikie rżenie przestraszonego ogiera przecięło powietrze.

-Co to jest do cholery? -Sylvie z przerażeniem obserwowała demoniczne bydle. ,,Głupia otrząśnij się. Musicie uciekać". Jej zdrowy rozsądek dosłownie wrzasnął w środku głowy. Szybko zebrała wodze i spróbowała popędzić konia w inną stronę. Niestety jej wyczyn zdał się na nic, bo drogę zagrodził jej kolejny włochaty potwór. Nightfeather cofał się na oślep unosząc nogi i parskając niespokojnie  a dziewczyna w panice próbowała znaleźć drogę ucieczki. Nagle rumak potknął się o gałąź i przycupnął na zadzie przez co Sylvie przetaczając się przez cały jego grzbiet wylądowała na ziemi. 

Przez chwilę ogłuszona widziała jak koń dzielnie stawał dęba i wierzgał nogami, broniąc dostępu do niej. Jeden ze stworów rzucił się w kierunku konia. Nie wiedziała skąd, nie wiedziała jak udało jej się  znaleźć konar. Natychmiast raziła wilka wymierzonym  z furią ciosem posyłając go pod pień drzewa. Ten akt dał jej możliwość ponownego wskoczenia na konia. Nie myśląc wiele, kierowana dziwnym przeczuciem ,popędziła w kierunku, który podpowiadała jej intuicja i wraz z Nightfetherem przeskoczyła tuż nad głowami zdziczałych bestii. 

Las, drzewa, pogoń, mrok. Jej serce biło na równi szybko, co kopyta Nightfethera o ziemię. Koń zatrzymał się gdy napotkał na swej drodze, zauważony tuż przed pyskiem ukryty w lekkich zaroślach stromy pagórek. Sylvie odwróciła się a czas zaczął spowalniać. Widziała jak dzikie bestie pędzą nieuchronnie w ich kierunku. W jej głowie wraz z cichym rżeniem rozległ się głos ,,Pomoc już tu jest.".

  Nagle tuż nad nią i karoszem śmignęły cztery pary kopyt i dwoje jeźdźców zagrodziło drogę między nią  a ogarami.  W mroku udało jej się dostrzec jedynie siwego konia oraz dziewczynę o bujnych blond włosach oraz  drugą, rudowłosą amazonkę, która rzuciła w stronę psów dziwnym flakonem. Puchar rozbity o ziemię rozprysł się na tysiące malutkich, błękitnych iskier. Światełka rozniosły się po okolicy tworząc przepiękną, jasną łunę nad obszarem lasu. Sylvie teraz dostrzegła wyraźnie, kto przybył jej na ratunek.

-Elizabeth!- Druidkę poznała już jakiś czas temu, gdy ta złożyła wizytę w domu Pani Hemsworth. Od razu złapały nić porozumienia jednak Sylvie nie bardzo wierzyła w historie, które opowiadały o niej i  Pani Hemsworth, Michelle i Jenna. Najwidoczniej wszelkie historie o magii, którą władała były prawdziwe.  Drugiej dziewczyny nie znała. Widziała tylko jak dzielnie spinając konia  przepłoszyła ona otumanione dzikie psy z pola ich widzenia.

-Nic Ci się nie stało?- Rudowłosa pomogła Sylvie zsiąść z konia. Zapewne widziała, że dziewczyna potrzebowała czasu na oswojenie się z tym, czego przed chwilą była świadkiem. Zanim zbladła ze strachu Sylvie zdążyła  jej odpowiedzieć w powietrzu podniósł się dziki, wiwatujący okrzyk podniesiony przez blondynkę.

- Yuuuuhuuuu! O tak! Nie ma wyzwania dla  Lucjana- przez chwilę dostrzegła jak ubrana w basebolową kurtkę,  dziewczyna dosłownie tańczyła w siodle, zadowolona z akcji jakiej przed chwilą udało jej się dokonać wraz z Elizabeth. Gdy się odwróciła Sylvie dostrzegła, że uśmiechała się do niej.

- No hej Sylvie,  Mistrzu Buszu, w końcu Cię znalazłyśmy. To Chyba Twoje – Rzuciła w jej kierunku owinięte w kraciastą chustkę zawiniątko. Było to śniadanie, które dał jej Josh. Pewnie musiało wypaść z torby gdy Nightfeather się spłoszył.

- Kim jesteś? – na to pytanie, blondynka pokazała w szerokim uśmiechu swoje białe zęby. Wskazując na siebie kciukiem, odparła z dumą- Jestem Lucjana Grayhill a ty chyba masz dokumenty do dostarczenia.

                Sylvie jednak miała rację, że ten dzień nie będzie spokojny. Głodna i bogatsza o znajomość z ekscentryczną ale odważną dziewczyną w końcu dotarła do celu swojej podróży. Nim dotarli do utwardzonego traktu miała wrażenie, że w oddali dostrzegła sylwetkę czerwonego jeźdźca, który pierzchał w mrok. W duchu miała nadzieję, że już niedługo  gdy powróci do Moorland o poranku znów usłyszy pianie koguta. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz